roswell.pl - polski wortal roswelliański. Wszystko o serialach Roswell a także Lost, nowości, fan-fictions, multimedia, tętniące życiem Forum, a także szczypta informacji o UFO.


LEAVING NORMAL - TRANSKRYPT POLSKI

Zobacz także:[Opis]   [Transkrypt - Eng]   [Transkrypt - Pl]   [Napisy]   [Co sądzisz?]

[Liz pisze coś w pamiętniku na balkonie u siebie.]

VOICE OVER: 19 października. Nazywam się Liz Parker a to jest mój dziennik. Czy to wszystko wróci kiedyś do normy?

[W kafejce Crashdown.]

Maria[do Liz]: Powariowali.

Liz: Zjazd ortodontów.

Maria: Czemu akurat w Roswell?

Maria[do Josa{gościu który robi jedzenie}]: Ci z 3 zaatakują jeśli nie dostaną zamówienia.

Liz[do Marii]: Zapomniałam ci powiedzieć, w piątej przyjeżdża babcia Klaudia.

Maria: Uwielbiam ją.

Liz: Ja bez niej była bym niczym.

[Jose dał Liz jej zamówienie]

Maria[do Josa]: A ja?

[Jose śle pocałunek Marii, który wzrusza jej oczy.]

[Liz idzie z zamówieniem do stolika nr 6.]

Liz: Panowie. "Pieczeń Wenusjańska".

[Max wchodzi do kafejki, siada przy stoliku i patrzy się na Liz a ona na niego]

Ortodonta[do Liz]: Koledzy i ja jesteśmy zachwyceni pani ślicznym zgryzem.

Liz: Bardzo mi miło.

Ortodonta: Czy moglibyśmy na niego spojrzeć? [po chwili] Dla celów zawodowych.

Liz: Jasne.

[Liz pokazuje im jej wspaniały, śliczny zgryz.]

VOICE OVER: Jedna połowa mnie pragnie bezpieczeństwa, chce wrócić do życie, które łatwo można było przewidzieć. Druga połowa chce podążać za nieznanym.

Ortodonta[do Liz o jej zgryzie]: Pierwszorzędny.

Liz: Smacznego

[Liz podchodzi do stolika Maxa.]

[Zaczyna grać piosenka "Candy" grana przez Mandy Moore.]

Liz[do Maxa]: Zjazd ortodontów.

Max: To widać.

Liz: Czekasz na Michaela czy...?

Max: Nie.

[Max przegląda Menu.]

Max: Poproszę "kosmiczny wstrząs"

Liz: Ja też.

Max: Słucham...

Liz: Nic.

[Patrzą się na nich baseballiści.]

Baseballista[do kolegi]: To on.

[Kafejka Crashdown zamknęła już i Max idzie ulicą gdzie 4 baseballistów na niego czeka.]

Baseballista: Max Evans? Nie przyłaź tu więcej.

[Baseballiści pobili Maxa.]

[Rozpoczęcie odcinka piosenką Dido "Here with me"

Michael[do Maxa]: To te palanty z drużyny? Kumple Kyla?

Max: Nie było go z nimi.

Michael: Widziałem jak na ciebie patrzyli. To oni prawda?

Max: Nieważne.

Michael: Zabije ich.

[Max spojrzał się na Michaela]

Michael: Więc co mamy robić?

Max: Nic.

Michael: Jak to nic?

Max: Tak nie można. Kyle przeciwko nam, my przeciwko niemu. Sprawa się rozniesie, zaczną plotkować. Wrócą do tego co zrobiłem Liz.

Michael: Właśnie temu chcę zapobiec. Uciszymy ich raz na zawsze.

Max: Musimy trzymać się razem. Nic im nie możesz zrobić. Muszę przestać widywać się z Liz.

[Tymczasem w szkolnym korytarzu Liz ogląda kalendarz imprez atletycznych, Maria podchodzi.]

Maria[do Liz]: Chcesz startować w mistrzostwach szkoły? A może po prostu ustawiłaś się tu bo Max niedługo kończy W-F i chcesz się z nim spotkać.

Liz[do Marii]: Na razie.

[Max idzie sam i Liz podchodzi do niego.]

Liz[do Maxa]: Co ci się stało?

Max: Przewróciłem się.

Liz: Dobrze się czujesz? Kiedy to się stało?

Max: Wczoraj.[po chwili] Słuchaj muszę lecieć, mam klasówkę z angielskiego.

[Max chce jak najszybciej pożegnać się z Liz.]

[Podchodzi do niej Kyle.]

Kyle[do Liz]: Więc dziś wieczorem? W wypożyczalni o 6.00?

Liz: Świetnie.

Kyle: To na razie.

[Tymczasem baseballiści idą po schodach a Michael idzie prosto na nich.]

Baseballista: Uważaj jak chodzisz.

Michael: Wybacz stary.

[Po chwili Michael patrzy jak baseballista, którego dotknął podchodzi do cheerleaderki, przed którą chciał zaimponować i dostaje atak swędzenia.]

[Tymczasem w kafejce pan Parker śpiewa jakąś starą piosenkę.]

[Babcia Liz wchodzi.]

Liz: Babcia.

Babcia Liz: Gwiazdeczko. Witaj Jeffrey. Wciąż ich słuchasz? Jesteś staroświecki.

Ojciec Liz: Na każdego to przychodzi.

Babcia Liz[spoglądając na nią]: Koniec świata.

Liz: Co?

Babcia Liz: Rok temu byłaś małą dziewczynką. Teraz wita mnie śliczna, młoda dama.

Liz: Pomogę ci wnieść bagaże.

Babcia Liz: Jeffrey to zrobi. [Ojciec Liz się śmieje.]

Liz[do babci]: Miałaś przyjechać w piątek. Co u ciebie? Skończyłaś swoją książkę?

Babcia Liz: Daj spokój.

[Mama Liz schodzi po schodach z miską z praniem.]

Babcia Liz[ściskają się]: Nancy jak miło. [do Mamy Liz] Chodź z nami na górę.

Mama Liz[spoglądając na Liz]: Może nie powinnam?

Liz: Chodź.

Mama Liz: Mam jeszcze sporo prania.

Babcia Liz: Zejdziemy jak tylko Liz zdąży mi opowiedzieć o wszystkich chłopakach, którzy stracili dla niej głowę.

Mama Liz: Strata czasu, nigdy o tym nie mówi.

[W pokoju Liz.]

[Liz rozmawia z babcią]

Liz[do babci]: Nie chcę z nim wiązać przyszłości ale miło nam razem.

[Babcia Liz czeka aby Liz powiedziała coś więcej.]

Babcia Liz: Nie każdy związek musi być zawierany na śmierć i życie.

Liz: Naprawdę?

Babcia Liz: Każdy szuka pokrewnej duszy ale mamy na to tyle czasu. Dobrze, że masz kogoś z kim lubisz spędzać czas.

Liz: A gdyby tak było coś jeszcze? Raczej ktoś.

Babcia Liz: To już romans.

[Liz zawstydziła się trochę.]

Liz: Co jeśli ten ktoś mógłby być tym o kim mówiłaś?

Babcia Liz: A jest?

Liz: Ale gdyby to było bardzo trudne. Niezwykle trudne.

Babcia Liz: Powiem ci jedno, gdyby nie było trudne to pewnie by nie była pokrewna dusza.

[Maria wchodzi do pokoju.]

Babcia Liz[do Marii]: Jeszcze jedna ślicznotka. Niech Bóg ma w opiece chłopaków z tego miasteczka.

Maria: Uwielbiam te kobietę.

Liz[do Marii]: Patrz. Artykuł na temat znalezisk na terenach zajmowanych przez Indian Navajo. Ukaże się w magazynie archeologicznym.

Maria: Super. [bardziej do Babci Liz]Ale teraz pomówmy o mnie. Zagadka: Kto wygląda jak Meg Ryan po uderzeniu przez piorun?

Babcia Liz: Chyba... Ty!!!

Maria[do Liz]: Jest niezła. No dobrze o czym rozmawiacie?

Babcia Liz: O chłopakach.

Maria: O Kylu czy o Maxie?

[Liz daje Marii spojrzenie w stylu "Dziękuje bardzo, że mnie wydałaś".]

Liz: Dzięki.

Babcia Liz: A więc to Max.

Liz[do Babci]: To nie możliwe. On jest tak inną...

Maria[uzupełnia]: Formą życia?

Liz: Jednostką.

Babcia Liz: Niebezpieczny facet.

Maria: Nie z tej ziemi.

Babcia Liz : Tajemniczy.

Liz: Zupełnie zwariowaliście.

[Maria i Babcia Liz się śmieją.]

Babcia Liz[do obu dziewczyn]: Jakie mamy plany na wieczór?

[Tymczasem w ośrodku ufologicznym Max napełnia jakiś gumowym świństwem ciało miniaturowego kosmity.]

[Przychodzi Isabel.]

Isabel[do Maxa]: Co robisz?

Max: Ktoś go rozpruł.

Isabel: Niezłą robotę sobie znalazłeś.

Max: Co robić?

Isabel: Ileś osób w szkole mówiło o twojej twarzy.[po chwili gdy Max podnosi głowę.] Co ci się stało?!?

Max: Ja i Michael...

Isabel[przerywa mu]: Podobno przewróciłeś się na boisku? Powiedz prawdę.

Max: Napadli mnie jacyś faceci.

Isabel: Dlaczego?

Max: Kumple Kyla. Pewnie jest wściekły z powodu Liz.

Isabel: A ty mi chciałeś wcisnąć jakaś bajeczkę.

Max: Wiedziałem, że się zdenerwujesz. Musimy być bardzo ostrożni.

Isabel: Cała ta historia z Liz i z tym...

Max: Wiem, staram się jej unikać.

[Isabel spogląda się na twarz Maxa.]

Isabel: Nieźle. Czemu po prostu się ich nie pozbędziesz?[chodziło jej o rany]

Max: Nie chcę niczego zmieniać.

[Tymczasem Kyla idzie z Liz ulicą do kafejki Crashdown.]

Liz: Czemu właśnie to? To jakaś "chała"

Kyle: Masakra w Sunset Village to klasyka, seryjny morderca grasuje po dzielnicy emerytów. To coś dla twojej babci.

Liz: Nie pokażę jej tego.

Kyle: Zobaczysz wszyscy będą o to prosić.

[Nagle widzą jak ambulans podjeżdża pod kafejkę i tłumy ludzi koło kafejki.]

[Okazuje się, że jest to babcia Liz. Wjeżdżają akurat z nią do szpitala. Lekarz się pyta co się stało]

Siostra: Pacjentka skarżyła się na niedowład prawej części ciała. Przed utratą przytomności wystąpiły zburzenia mowy.

Lekarz: Chce znać wyniki badań.

[Niestety Ojca Liz, Mamę Liz, Kyla i samą Liz nie wpuszczono dalej.]

[W poczekalni szpitalnej rodzina Parkerów i Kyle czeka na informacje o babci Liz.]

[Liz poszła sobie kupić coś do picia w puszcze i widzi, że jest telefon obok niej, decyduje się zadzwonić do Maxa.]

Sekretarka: "Mówi Max, nie ma mnie w domu. Zostaw wiadomość".

Liz: To ja Liz. Jestem w szpitalu, coś się stało mojej babci. Nie wiem czy to coś poważnego ale nie wygląda to dobrze. Boje się. Nie wiem dlaczego do ciebie dzwonię, chciałam chyba tylko cię usłyszeć. Głupio mi. Nie przyjeżdżaj tu, wszyscy tu są. Zobaczymy się jutro w szkole.

[Nagle pokazane jest, że jak dzwoniła Liz to Max był w domu.]

Liz: Wybacz ten telefon. Na razie.

[Znowu poczekalnia szpitalna, zbliża się lekarz do czekającej rodziny i Kyla]

Ojciec Liz: Doktorze.

Mama Liz: Dziękujemy, że pan przyszedł.

Ojciec Liz: Jak ona się czuje?

Lekarz: Pańska matka ma udar mózgu. Jej stan jest poważny ale ostatnio się ustabilizował.

Ojciec Liz: Wyjdzie z tego?

Lekarz: Niektórym pacjentom udaje się wrócić do normalnego życia jednak musi upłynąć trochę czasu. Możemy mieć nadzieję.

[Lekarz wychodzi i wchodzi Max.]

Liz[do Maxa]: Babcia dostała wylewu.

Max: Przykro mi. [po chwili, gdy spojrzał się na Kyla a ten miał niezadowoloną minę.] Jak to znosisz?

Liz: Dziękuje. [po chwili Liz się odwraca do rodziców i Kyla] Przedstawiam wam Maxa.

Kyle[do Maxa]: Co tu robisz?

Max: Kuzyn miał wypadek samochodowy. Chyba nic poważnego. Lepiej do niego pójdę.

[Na zewnątrz szpitala, Max włącza samochód i widzi, ze Kyle do niego podchodzi.]

Kyle: I jak tam twój kuzyn?

Max: Wyliże się.

Kyle: Nie było żadnego wypadku prawda?

Max: Ktoś się pomylił.

Kyle[po chwili]: Wiem, że coś zaszło między tobą a Liz wtedy w kafeterii, że jej pomogłeś. Była załamana a ty ja uspokoiłeś i doceniam to jednak nie pochwalam faktu, że od tamtego czasu ciągle za nią łazisz. Widzę to ja, moi kumple, cała szkoła. Bardzo lubię Liz i nie chcę żebyś koło nie się kręcił.

Max: Nie trudno zauważyć.

[Max odjeżdża.]

[W domu Valentiego, Szeryf wchodzi i niesie siatkę zakupów.]

Valenti[do Kyla]: Trenujesz umysł? [siada do niego na kanapę]Jak minął dzień?

Kyle: Właśnie wróciłem ze szpitala. Babcia Liz miała wylew. Chyba się z tego wyliżę.

Valenti: Pozdrów ich ode mnie. [po chwili, gdy widzi że Kyle jest jakiś inny]Coś cię trapi?

Kyle: Sprawy sercowe. I tak nie zrozumiesz.

[Valenti wyłącza telewizor.]

Valenti: Spróbuj.

Kyle[po chwili]: Powiedz, Czy ty i mama kiedy jeszcze wszystko było w porządku, czy czułeś kiedyś, że nie wiesz co się z nią dzieje?, jakby cały czas błądziła myślami gdzie indziej?

Valenti: Liz tak się zachowuje?

Kyle: Po co ja ci o tym mówię.

Valenti: O czym myśli? O szkole?

Kyle: Nie. Jakby o kimś... innym.

Valenti: Może o tym całym Maxie Evansie?

Kyle: Co, to już wszyscy wiedzą?

Valenti: Posłuchaj mnie, trzymaj się od niego z daleka.

Kyle: A ciebie co obchodzi Max?

Valenti: Trzymaj się z daleka słyszysz?

[Tymczasem w klasie jest klasówka.]

[Michael zmienia odpowiedzi jednego z baseballistów, który pobił Maxa.]

[Przy szafce Maxa. Podchodzi do niego Liz.]

Max[do Liz]: Jak babcia?

Liz: Czekamy ale chyba będzie dobrze. Jeśli ktokolwiek miałby z tego

wyjść to na pewno ona. Pomyślałam, że kiedy wyzdrowieje chciałabym cię z nią poznać.

Max: Oby wyzdrowiała.

[Max chciał już odejść.]

Liz[idzie za nim]: Wczoraj...

Max: Wiem nie powinienem był przyjeżdżać.

Liz: Jestem ci bardzo wdzięczna. Tylko wybacz mi, że byłam taka spięta.

Max: To był błąd. Była tam cała twoja rodzina i Kyle.

Liz: Powinnam była zadzwonić.

Max: To prawda. Przecież się umówiliśmy. Na razie.

[Max odchodzi z lekka zdenerwowany - ale chyba zrobił to specjalnie.]

[Max idzie do łazienki gdzie uderza bardzo mocno o ścianę od kibla, w którym siedział Michael.]

Michael[do Maxa]: Amorosso jest załamany?

Max: Daj spokój.

Michael: Spróbuje zgadnąć - Zakochałeś się a ona jest z innym.

Max: Czasami naprawdę mnie wkurzasz.

Michael: Zaraz cię pocieszę.

[Kyle nie może otworzyć swojej szafki. Max i Michael obserwują to.]

[Max ciągnie Michaela za rękę.]

Max: Co ty wyprawiasz?

Michael: Staram się pomóc.

Max: W ten sposób nie pomagasz. Obiecałeś, że nic im nie zrobisz.

Michael: Obiecałem, że nie zrobię im krzywdy.

Max: Narażasz nas.

Michael: To ty nas naraziłeś. To ty wszystko schrzaniłeś.

Max[w tym momencie Max pchnął Michaela do ściany]:I zrobiłbym to jeszcze raz.

Michael: Miejmy nadzieje, że można jej ufać.

Max: Można.

Michael: Ja ostatnio już nikomu nie ufam.

[Max wychodzi i widzi, że Kyle nadal nie może otworzyć szafki. Patrzą się obaj na siebie.]

[Tymczasem Liz siedzi na ławce w poczekalni szkolnej, Maria podchodzi.]

Maria[do Liz]: Co u babci?

Liz: Lepiej. Musimy czekać.

Maria: Chodź.

[Liz kładzie się Marii na kolana.]

Maria[po chwili]: Po co przyszłaś do szkoły?

Liz: Całą noc czuwałam przy niej, rano rodzice mnie zmienili. Mama obiecała, że w razie czego mnie zawiadomi.

Maria: Trzeba było zostać w domu.

Liz[podnosi głowę]: Max zachowuje się bardzo dziwnie.

Maria: Jak to?

Liz: Jakby się ode mnie odsuwał, a przecież to niemożliwe bo nie zdążyliśmy się do siebie zbliżyć. Ale chyba mnie unika.

Maria: Ostatnio rzadko się widujecie pewnie dlatego.

Liz: Przed chwilą go spotkałam, mówił do mnie takim tonem jakby... jakby był moim wrogiem.

Maria: Może widzisz coś czego nie ma. Tyle się ostatnio dzieje.

Liz: Może.

[Dzwonek dzwoni. Liz i Maria się podnoszą.]

Liz[do Marii]: Zobaczymy się w kafeterii.

Maria: O nie dziś nie pracujesz.

Liz: Stephanie ma urlop, Karen jest w ciąży a będzie najazd dentystów.

Maria: Zostań z rodziną. Poradzę sobie.

Liz: Na pewno?

Maria: Oczywiście. Poza tym jest jeszcze Agnes.

[Kafejka Crashdown... Wygląda jakby było dużo niezadowolonych klientów.]

Klient[do Marii]: Chciałbym coś zamówić.

Maria[podchodzi do stolika, gdzie siedzą ortodonci.]: W czym mogę służyć?

Ortodonta[do Marii]: Czy lepszy jest hamburger Will Smith czy bekon ala Tommy Lee Jones?

Maria: Świetny wybór.[do Agnes] Agnes możesz przyjąć zmówienie?

Ortodonta: Co pani poleca?

Maria: To pierwsze.

[Nagle fura ludzi wchodzi, Maria widzi to.]

Maria: A żeby cię...

Ortodonta: Słucham?

[Nagle Agnes wychodzi, Maria widzi to.]

Maria: Agnes!!!

[Maria idzie za nią.]

Maria[do Agnes, widzi że pali]: Co ty wyprawiasz?

Agnes: Mam przerwę.

Maria: Dopiero co z niej wróciłaś.

Agnes: Niech poczekają, nie mam czterech rąk.

[Maria nie dowierza i wącha swój olejek cyprysowy.]

[Nagle Isabel idzie z dwoma koleżankami.]

Maria[do Agnes]: Isabel.

Maria[do Isabel]: Isabel.

Isabel: Czy my się znamy?

Maria: Musimy pogadać.

Isabel[do koleżanek]: Dogonię was.

Isabel[do Marii po chwili gdy odeszły jej koleżanki]: Miałyśmy chyba udawać, że się nie znamy.

Maria: Czuję do siebie wstręt ale muszę poprosić cię o przysługę. Pomóż mi w obsłudze gości.

Isabel[śmieje się]: To żart prawda?

Maria: Proszę.

Isabel: Powiem krótko nie mam służalczych skłonności.

[Isabel chciała już odejść, Maria ja zatrzymuje.]

Maria: Babka Liz leży w szpitalu, jeśli Liz się dowie, że sobie nie radzę będzie miała jeden powód do zmartwienia więcej.

Isabel: Skoro tak stawiasz sprawę...odmawiam.

[W szpitalu.]

Ojciec Liz[do Mamy Liz i do Liz]: Babcia zwiedzała wtedy Yosemite i nagle spotkała tego kłusownika. Polował na jelenie poza sezonem. I udało jej się go zatrzymać.

Liz: Kłusownika?

Ojciec Liz: W dodatku jego brata i kolegę również. Areszt obywatelski.

Mama Liz: Przyprowadziła do biura Szeryfa trzech uzbrojonych wielkich drabów. Mówili nawet o tym w ogólnokrajowej telewizji.

Liz: Jest fantastyczna.

INETRCOM:PILNE WEZWANIE DO POKOJU 104[czyli do pokoju gdzie leżała Babcia Liz.]

[Wszyscy trzej{Mama, Ojciec Liz i sama Liz} pobiegli zaraz do pokoju.]

[Widzą jak dają jej elektrowstrząsy.]

[Liz spogląda z niedowierzaniem.]

[Później w szpitalu Lekarz rozmawia na osobności z Ojcem Liz.]

[Maria przyszła do Liz{gdy udało się jej zamknąć Crashdown} i trzyma teraz Liz za rękę i stoją nad jej babcią.]

Maria: Ciągle jest szansa.

Liz: Doktor myśli inaczej. Widziałam to w jego oczach. Jeszcze wczoraj z nią rozmawiałam. Była taka pełna energii. Co mnie podkusiło żeby wyjść. Marnowałam czas w wypożyczalni kaset a mogłam ten cały czas spędzić z nią. Zachowuje się nieracjonalnie.

[Maria spogląda się na Liz.]

Liz: Wiem.

Maria: I bardzo dobrze. Wiem, że jest ci ciężko. Na pewno nie chcesz żebym została?

Liz: Nie dzięki.

Maria: Nie ma sprawy.

[Liz i Maria ściskają się razem.]

[Tymczasem w szkole woźny otwiera Kyle szafkę.]

Woźny: Dziwne. Jakby ktoś to zespawał od środka.

[W Maxa pokoju.]

[Max leży na łóżku i widzi nad nim Isabel w stroju z kafejki Crashdown.]

Max: Nie wierzę.

Isabel: Bez przytyków. To czasowy dyskomfort.

Max: Idziesz zastąpić Liz?

Isabel: Przykro ci? Jesteś zły na cały świat?

Max: Wszystkiego po trochu.

Isabel: Słyszałam, że babka Liz jest chora.

[Max spogląda się na Isabel.]

Isabel: Dziewczyna pewnie chciałaby z kimś pogadać.

Max: Ma Marię. [po chwili] I Kyla.

Isabel: A do kogo zadzwoniła najpierw?

Max: Ty pierwsza odradzałaś mi kontakty z nią. Co się stało?

Isabel: Mówię tylko tyle, że gdyby coś takiego stało się, z którymś z naszych dziadków chciałabym być blisko osób, na których najbardziej mi zależy.

Isabel: Życz mi szczęścia. A może raczej życz go tym dentystom.

[W kafejce Crashdown klient chcę zwrócić na siebie uwagę Isabel.]

Klient: Pani starsza?

Isabel: Co? [po chwili do klienta]Dużo pan nie zyska z takimi tekstami.

Klient: Kotlet miał być wysmażony nie krwisty.

[Isabel odchodzi z talerzem i używa swych zdolności żeby podsmażyć kotleta.]

Isabel: Moim zdaniem jest wysmażony.

[Isabel spogląda na stolik i widzi ile musi znieść brudnych talerzy po ludziach.]

Koleżanka Isabel 1: Isabel Evans? [po chwili gdy Isabel się odwróciła do nich.]Sprzątasz resztki po innych?

Koleżanka Isabel 2: Sama wiesz ile znaczy wizerunek.

Koleżanka Isabel 1: Od niego zależy całe nasze życie.

Koleżanka Isabel 2: Przynosisz ujmę nie tylko sobie ale nam wszystkim.

Isabel: Spokojnie.

[Podchodzi Maria z filiżanką kawy.]

Maria[do Isabel.]: Podgrzejesz mi to?

[Isabel używa swych zdolności.]

Maria: Jesteś boska.

[W domu Maxa.]

Liz[dzwoni do drzwi i widzi, że Max je otwiera]: Możemy porozmawiać?

[Max i Liz siedzą na ławce.]

Liz: Zastanawiałam się po co do ciebie dzwoniłam wtedy ze szpitala. Wiem, że zrobiłam to wbrew umowie. To było silniejsze ode mnie. Kiedy przydarza się coś takiego co właśnie przytrafiło się mojej babci człowiek nie zastanawia się co jest właściwe, idzie za głosem serca a serce kazało zadzwonić mi do ciebie. Byłeś jedyną osobą, z którą chciałam rozmawiać. Długo o tym myślałam i nie przestanie mi to zaprzątać głowy dopóki tego z siebie nie wyrzucę. Wybacz za w czasu. Czy mógłbyś jej jakoś pomóc? No wiesz.

Max: Ratowałem cię bo zostałaś postrzelona. W twoim ciele tkwiła kula, stało się coś co nie powinno było się stać. To nie był twój czas. [po chwili, gdy spojrzał się na Liz] Nie potrafię uzdrawiać ludzi. Nie jestem... Bogiem.

Liz: Wiem.

[Na zewnątrz szkoły gdzie Kyle i jego kumple idą uliczką.]

Kyle: Szafka była zaspawana. Jak to wytłumaczysz?

Baseballista: Pewno Maxio chciał się na nas odegrać.

Kyle: Za co?

Baseballista: Za to, że mu zmieniliśmy facjatę. [po chwili, gdy Kyle ostro się spojrzałna niego.] Sam mówiłeś, że napala się na Liz.

Kyle: Kretyni.

[W szpitalu, na zewnątrz pokoju, w którym leżała babcia Liz.]

Kyle: I jak?

Liz: W porządku.

Kyle: Muszę z tobą pomówić.

[Na zewnątrz szpitala.]

Kyle: Wiem, że nie masz teraz do tego głowy, chcę tylko powiedzieć, że nie miałem nic wspólnego z tym co się stało Maxowi.

Liz: A co się stało?

Kyle: No wiesz Tommy i Paulie nie wiedziałem, że wpadną na taki pomysł.

Liz: Jaki?

Kyle: Że go pobiją. Nie wiedziałaś?

Liz: Czemu to zrobili?

Kyle: Bo ja wiem... Chcieli mi pomóc.

Liz: W jaki sposób?

Kyle: Powiedziałem, że źle zrobili.

Liz: Przyjaźnisz się z ludźmi, którzy robią coś takiego?

Kyle: To dobrzy kumple.

Liz: Nie Kyle. Nie są dobrzy.

Kyle: Coś się tak uczepiła?

Liz: Jak?

Kyle: Wszystko przeinaczasz.

Liz: Musiałeś im coś mówić na temat Maxa. Mieli jakiś powód.

Kyle: Co się tak martwisz o tego Maxa?

Liz: Bo napadnięto go bez powodu[po chwili] A jest ostatnią osobą, która by kogoś skrzywdziła.

Kyle[po chwili]: Więc jednak... jesteście ze sobą?

Liz: Nie[po chwili] Podobnie jak ty i ja. [po chwili, gdy Kyle się na nią spojrzał z niedowierzaniem.] Uważam, że nie możemy już być parą.

Kyle: Zerwiesz ze mną bo moi koledzy wtłukli Maxowi?

Liz: To bardziej złożone.

Kyle: To przez niego.

Liz: Powiedziałam, że...

Kyle[przerywa jej]: On jest jak wrzód. Mojemu ojcu też się zasłużył.

Liz: Muszę wracać. [odchodząc] Przykro mi.

[W sali Babci.]

Liz[do rodziców, którzy spali.]: Mamo? Tato? Przyniosłam wam kawy. Wyjdźcie się trochę przewietrzyć. Poradzę tu sobie.[rodzice Liz wychodzą.]

[Liz siada zaraz przy Babci łóżku.]

Liz: Babciu.

[Max wchodzi do sali.]

Max: Nie mogę powstrzymać tego co ma się wydarzyć. Ale spróbuje pomóc ci ją pożegnać.

[Max próbuje uleczyć Babcię Liz ale nie może.]

Max[do Liz]: Przykro mi.

Liz[z płaczem]: Dziękuje.

Babcia Liz: Gwiazdeczko.

[Liz odwraca się i widzi swoją Babcię i spogląda zraz na łóżko ale tam ona jeszcze jest. Liz wie, że to tylko duch jej Babci.]

Babcia Liz[do Liz, gdy ona do niej podeszła.]: Niech zgadnę Max?

Liz: Ponad wszystko inne chciałam ci chyba powiedzieć jak wiele dla mnie znaczysz. Zawsze umiałaś sprawić, że czułam się szczególnie i ... nie wiem jak sobie poradzę bez ciebie.

Babcia Liz: Poradzisz sobie. Ja też chce ci coś wyznać. Kiedy tak patrzę na ciebie, na to jak chwytasz życie widzę siebie. To wielki dar, zabiorę go ze sobą i zawsze będę chronić. Obiecaj mi, że zawsze będziesz podążać za głosem serca. Zaufaj mu.

Liz: Obiecuje.

[Liz całuje rękę Babci i ona znika.]

[Max podwozi Liz do Crashdown.]

VOICE OVER: Niestety najgorsze jest to, że podążając za głosem serca czasem możesz trafić do miejsc równie strasznych, co pociągających, czasami serce prowadzi cię do zaułków, z których nie ma bezpiecznego wyjścia.

Liz[do Maxa, stali już blisko kafejki.]: Dziękuje.

[Liz płacze.]

Liz: Dobranoc.

VOICE OVER: Ale to nawet nie jest najtrudniejsze, najtrudniejsze jest to, że idąc za głosem serca podążasz w kierunku nieznanego.

[Liz odwraca się do Maxa i idzie się do niego przytulić.]

VOICE OVER: A stamtąd nie ma już powrotu.

[Odcinek kończy się jak Liz i Max stoją pod kafejką Crashdown i się przytulają.]