roswell.pl - polski wortal roswelliański. Wszystko o serialach Roswell a także Lost, nowości, fan-fictions, multimedia, tętniące życiem Forum, a także szczypta informacji o UFO.


INTO THE WOODS - TRANSKRYPT POLSKI

Zobacz także:[Opis]   [Transkrypt - Eng]   [Transkrypt - Pl]   [Napisy]   [Co sądzisz?]

[Odcinek rozpoczyna się sceną w lesie{burzą}. Jakiś facet i kobieta chcieli się właśnie kochać ale jakiś duży błysk przeszkodził im w zamiarach, oprócz błysku są również i błyskawice ale to nie wyglądało na błyskawicę.]

[Tymczasem akcja przenosi się do Crashdown gdzie właśnie z powodu burzy są spadki napięcia. Widzimy Liz, która się chyba rozchorowała i właśnie bierze trochę Echinaceii żeby poczuć się lepiej.]

VOICE OVER: Nie znoszę pierwszych symptomów przeziębienia. Ostrzegają cię, że podejmując wszelkie środki ostrożności możesz je przejść łagodnie, lub też paść jak kłoda, jeśli nie będziesz uważać.

[Do Crashdown wchodzi Maria.]

Liz[Do Marii.]: Spóźniłaś się.

Maria: Od dzisiejszego dnia zaczynamy nowe życie.

Liz: Znów rozmawiałaś z mamą?

Maria: Chcesz być dalej niewolnicą mężczyzn?

Liz: A więc zgadłam.

Maria: Nie masz dość czołgania się u ich stóp, czego jedynym efektem jest twoje złamane serce? Czas to zmienić. Ruszamy na podbój świata.

[Po wymówieniu tego słowa Maria zdejmuje uniformę i pokazuje Liz jej śliczne, nowe, przekłucie pępka.]

Liz: Co ty wy…?

Maria: Wyciśniemy co się da z tych szalonych lat. Zabawa będzie na 102.

Liz: Znam lepszą zabawę niż przekłuwanie sobie pępka.

[Maria wyjmuje sobie kolczyk z pępka i pokazuje Liz, że to nie jest prawdziwy na razie.]

Maria: Ja też nie pozwolę przy nim grzebać igłą.

[Liz kichnęła.]

Maria: Łykasz Ehinace, którą ci dałam?

Liz: Cztery razy dziennie.

JEFF: Możecie mi pomóc.

Liz: Jasne.

[Liz podchodzi do ojca z kolczykiem Marii, który włożyła sobie w nos.]

JEFF: O Boże![chodziło mu o kolczyk Liz, który miała w nosie.]

Liz: Nie martw się, to żarty.

JEFF: Coś jeszcze? Może jakiś tatuaż?

Liz: Nie.

JEFF: Ostatnio nie mamy nawet czasu porozmawiać.

Liz: Wiem.

JEFF: Może w ten weekend się uda?[Liz jest zdziwiona.] W kalendarzu napisałaś "Weekendowy Camping z Ojcem".

Liz: No tak. Masz rację.

JEFF: Wciąż chcesz tam jechać?

Liz: Oczywiście. Chodzi tylko o to, że niewielu moich znajomych tam jedzie. Mówią, że już z tego wyrośli.

JEFF: Ty też tak to czujesz?

[Tymczasem do Crashdown wchodzi Milton{właściciel UFO Center, a także pracodawca Maxa}. Jest jakby czymś podekscytowany.]

Milton[do Marii.]: Gdzie Max Evans?

Maria: Pracuje dla pana.

Liz: Jesteś jego dziewczyną.[Pokazuje na Liz palcem przy jej ojcu.]

JEFF: Naprawdę?

Liz: Nie do końca.

Milton: Muszę go znaleźć.

Liz: Co się dzieje?

Milton: Coś na co wszyscy czekaliśmy. [po chwili.] UFO.[JEFF jest trochę zdziwiony, Liz i Maria zresztą też.]

[Rozpoczęcie odcinka piosenką Dido "Here With Me".]

[Tymczasem w UFO Center Milton zdaje relację z "kontaktu" Maxowi.]

Milton[do Maxa, pokazując na mapę.]: W okolicy Frazier Woods, bliskie spotkanie. Jakże niewielu z nas tego doświadczyło.

Max[jakby sceptycznie.]: Skąd pan wie?

Milton: Podsłuchuje policję. Nie zwykli dzielić się informacjami.

Max: Kto o tym doniósł?

Milton: Turysta o imieniu Buz.

Max: Może to kawał?

Milton: Na pewno nie. [po chwili.] Potwierdzili to dwaj kierowcy, rodzina która tam nocowała, i wędkarz - Rocky Calhoun. Kawał wyczuwam na kilometr. To nie był kawał.

Max: Frazier Woods jest wielkie.

Milton: Ale my wiemy gdzie będą szukać.

Max: Rezerwat?[po chwili.] Co widzieli ci ludzie?

[Tymczasem na komisariacie Szeryf przesłuchuje Rockego Calhouna, jednego z ludzi, którzy byli świadkami "kontaktu".]

Rocky: Błysk światła.

Valenti: Może pan opisać go dokładniej?

Rocky: Nie.

Valenti: Jaki był duży? Jakiego koloru? Jak długo trwał?

Rocky: Słuchaj pan, nie jestem jednym z tych świrów co to widzą zielone ludziki za każdym drzewem. Zwykle kończą w wariatkowie.

Valenti: Nie przejmuj się tym.[po chwili.] Mogę do ciebie mówić Rocky?

Rocky: Tak mam na imię. [po chwili.] To były chyba jakieś suche wyładowania.

Valenti: Naprawdę tak myślisz?

[Valenti zobaczył cień zwątpienia w twarzy Rockego i postanowił wyłączyć dyktafon.]

Valenti: Dobra, wyłączę to. [po chwili.] A teraz między nami: Opowiedz mi dokładnie co tam widziałeś, a ja przysięgam, że nikt się o tym nie dowie.

Rocky[po chwili.]: To był intensywny, śnieżnobiały błysk, coś jak promienie rentgena.

[Tymczasem Maria{jakby odmieniona przez coś} idzie korytarzem szkolnym i kilku chłopaków z zaciekawieniem przygląda się niej.]

[Podchodzi do szafki Liz.]

Maria: Aqua bra - wodny stanik. Efekt jak przy implantach a obywa się bez skalpela.

Liz: Kompletnie zwariowałaś.

Maria: Wręcz przeciwnie. Odebrałam już trzy telefony a to dopiero druga lekcja.

[Z Marią przywitał się jakiś przystojniaczek.]

Maria: Rozumiesz? Chcesz spróbować?

[Tymczasem obie obserwują jak Max wchodzi do składzika.{tam gdzie się wcześniej spotykał z Liz.} Liz jest trochę zaskoczona.]

Liz[do Marii.]: Z kim spotyka się w składziku?

Maria: Miałaś przestać się czołgać.

Liz: Po prostu jestem ciekawa. Muszę wiedzieć o wszystkim co go dotyczy.

Maria: To była jego decyzja.

[Po chwili obserwują jak do składzika wchodzi Michael.]

Maria: Nic dziwnego, że nie potrafił się zaangażować.

[Właśnie obie zobaczyły Alexa, który do nich podchodzi.]

Alex: Na co się tak…?[W tym momencie zauważył nowy stanik Marii.]

Liz:…gapimy? Oto Aqua Bra. Chcesz spróbować na sobie?

Alex: Może później. Trzymajcie ulotkę. [dał im ulotkę.] Jeśli je rozdam z W-F zamiast 4 dostanę 5 z minusem.

Liz: Camping Z Ojcem, chyba nie zamierzacie…?[zobaczyła się na Marię i Alexa.]

Alex: W sporcie jestem dobry tylko w dwa ognie.

Maria: Ja nie mam ojca.

Liz: Oby i mój zrezygnował.

[Właśnie zadzwonił dzwonek. Alex widzi Isabel przy swojej szafce postanawia do niej podejść.]

Alex[do Liz i Marii.]: Ale późno, muszę lecieć.

Maria[do Liz, gdy już Alexa nie było.]: Rozowocone szczenię.

Alex: Idziesz tam?

Isabel: Nie, tu.

Alex: Pasuje mi. [po chwili.] Co słychać?

Isabel: W porządku.

Alex: Świetnie, a zatem kino?[po chwili.] Czy kosmici lubią chodzić do kina?

[Isabel odwraca się i spogląda zdenerwowana na Alexa.]

Alex: Przepraszam.[po chwili.] W piątkowy wieczór grają Felliniego. Zastanawiałem się czy może zechciałabyś…?

Isabel: Niezbyt mnie to interesuje. [dał jej ulotkę.] Ale może obejrzymy jakiś zwykły film?

Alex: Będę zachwycony.

Isabel: To na razie.

Alex: Jasne.

[Isabel wchodzi do składzika, gdzie czekali na nią Michael i Max.]

Isabel: Nie sądziłam, że będę tu siedzieć z wami.

Max: Musimy pogadać. Milton powiedział mi o tym UFO.

Michael: Czułem, że w końcu tam zwariujesz.

Max: Widziało to pięcioro ludzi.

Isabel: Pięcioro kretynów.

Max: Szeryf kazał ogrodzić teren w promieniu 6 kilometrów.

Michael: W pobliżu jaskini?

Isabel[do Maxa.]: Chyba nie chcesz…?

Max: To nie przypadek.[po chwili.] Musimy tam być przed Valentim.

Isabel: Na pewno patrolują teren. Nasza obecność wzbudzi ich podejrzenia.

Max: Po co ludzie tam jeżdżą?

Isabel: Na camping, powędkować. [pokazała ulotkę, którą dostała od Alexa.]

Max: Wiem, że to śmieszne ale…[po chwili.] Może pojedziemy na ten camping z ojcem? [Michael się zaśmiał.]

Michael: To żart, tak?

Isabel: Jeśli nas złapią możemy powiedzieć, że zgubiliśmy grupę.

Max: Kłopot w tym, że to Weekend z Ojcem [Michael już wiedział o co Maxowi chodzi.][do Michaela.] Myślisz, że się zgodzi?

Michael: To mnie chyba wyklucza.

[Michael wyszedł ze składzika.]

[Tymczasem ojciec Liz szuka ją i wchodzi do niej do pokoju.]

JEFF: Skarbie? Jesteś tu?

[Liz wychodzi łazienki na samym staniku i majtkach.]

JEFF[trochę speszony.]: Powinienem był zapukać.[odwrócił się od Liz by ta mogła sobie cos ubrać.]

Liz: Nic nie szkodzi.

JEFF: Muszę popracować nad kwestią intymności.

Liz[już ubrana w szlafrok.]: Chcesz o czymś porozmawiać?

JEFF[po chwili.]: Chodzi mi o ten wyjazd na camping. Spędzimy ten czas wspólnie. Bardzo mi na tym zależy.

[Liz odwraca się od lustra, w którym się przyglądała i czesała.]

Liz: Chciałam ci to zaproponować.

JEFF: Mógłbym poznać tego Maxa? Chyba ma też siostrę?

Liz: Isabel.

JEFF: I tego z włosami.

Liz: Michaela. [po chwili.] Szczerze mówiąc nie sądzę żeby pojechali.

JEFF: Nie wszystkich ojców chyba tak interesuje co robią ich dzieci. [po chwili gdy uścisnął Liz.] Dzięki.

[Tymczasem w przyczepie campingowej w domu Michaela, Michael ma kolejną kłótnię z Hankiem.]

Michael: Nie ma mleka.

Hank: To weź piwo. [po chwili.] Mówiłem żebyś pozmywał.

Michael: Jem kolację.

Hank: To ma być kolacja?

Michael: Guzik ci do tego.

Hank: Że, co…?

[Michael głośno kopnął kosz ze śmieciami i nie spodobało się to sąsiadom.]

Sąsiad[do Michaela.]: Ciszej tam!!!

Michael: Zamknij się!!!

[Tymczasem pojawia się River Dog i Michael go zauważa, podchodzi do niego.]

Michael[Do River Doga.]: Stój. Co tu robisz?

River Dog: Widziałeś?[po chwili.] Czy ktoś z was to widział?

Michael: Co?

River Dog: To się zdarzyło.

Michael: Przestań mówić szyfrem. [po chwili.] UFO? Skąd wiesz?

River Dog: Już to kiedyś widziałem.

[Tymczasem w Crashdown Liz znosi z góry swoje rzeczy, Maria robi coś przy lustrze.]

Maria[do Liz.]: Uciekasz z domu?

Liz: Zaklinam cię na wszystko. Jedź ze mną.

Maria: Stara, dla mnie weekend to szalona jazda samochodem po otwartej przestrzeni. Jedź przecież kochasz ojca.

Liz: Owszem, kiedy widzimy się przez 5 minut kilka razy na dzień, nie przez cały weekend i bez telewizji.

Maria: Ja też uważam, że przecenia się rolę ojca.

Liz: W dodatku ostatnio zrobił się taki wścpiski, chce znać każdy szczegół. Wypytywał mnie nawet o Maxa.

Maria[po chwili.]: Moja mama ma szlaban na takie pytania.

Liz[po chwili.]: Zapłacę ci.

Maria: Ile?

Liz: 25 dolców.

Maria: Stówę.

Liz: 50.

Maria: 75.

Liz: 62.50.

Maria: Jak można tak szybko liczyć?

Liz: I przez tydzień odrabiam za ciebie matmę.

Maria: Umowa stoi.

[Liz kichnęła.]

Maria: Przyniosłam ci więcej Echinaceii.

Liz: Wyjazd o piątej.

[Tymczasem z góry schodzi pan Parker i widzi jak Liz płaci Marii pieniądze za coś co wyglądało jak narkotyki.]

[Gdy Liz jej zapłaciła idzie po schodach do góry i widzi ojca.]

Liz[do Ojca.]: Cześć Tato.

[Tymczasem na komisariacie policji Kyle czeka na swego ojca. Hanson przyniósł mu piwo korzenne.]

Hanson: Piwo korzenne synu.

Kyle: Mam już 16 lat.

Hanson: Bardzo pana przepraszam. [po chwili.] Będziesz czekał?

Kyle: Mamy kupić nowy namiot. Miał tu być przed kwadransem.

Hanson: Mamy tu istny kocioł z powodu tego UFO. Jest kłębkiem nerwów.

Kyle: Wiem coś o tym.

[Tymczasem wchodzi Szeryf jakby czymś zdenerwowany.]

Valenti: Hanson! Kawy. Ten cholerny turysta wszystko wypaplał Roswell Gazette, USA Today to przechwyciło a Rocky negocjuje z Dateline.

[Szeryf walnął gazetom w stół.]

Valenti[do Kyla.]: Cześć Kyle.

Hanson[Do Szeryfa.]: To chyba znaczy, że nie oddzwoni pan tak szybko do Agenta Stephensa.

Valenti: Cały las ma być przeczesany zanim Setphens wyślę tam swoją ekipę.

[Hanson wyszedł. Pozostał tylko Kyle z ojcem.]

Valenti[do Kyla.]: Nie powinieneś być w szkole?

Kyle: Zapomniałeś, że mam okienko, mamy 36 minut na kupno namiotu.

Valenti[po chwili.]: W związku z tym weekendem…

Kyle: Mówisz o jedynych dwóch dniach w roku, które spędzamy razem?

Valenti: Gdyby nie ta kryzysowa sytuacja.

Kyle: Wal śmiało, należę do rodziny. Wielka inwazja?

[Wchodzi Hanson.]

Hanson[Do szeryfa.]: Burmistrz na linii.

Valenti[po chwili, do syna.]: Jeszcze nie wiem co to jest ale nie mogę pozwolić żeby ktoś znalazł to przede mną

Kyle: Nie możesz, czy nie chcesz?

Valenti: Jedź sam, poproszę trenera żeby się tobą zajął.

Kyle: Dzięki za troskę. Do poniedziałku.

[Kyle wychodzi zdenerwowany lecz stara się tego nie ukazywać w widoczny sposób.]

[Tymczasem Max, Michael i Isabel dyskutują w Crashdown co robić.]

Max[do Michaela.]: Rzeczny Pies widział błysk?

Michael: Tak.

Isabel: Więc to prawda? Wiecie co to znaczy?

Max: Pierwszy dowód. Może dojdzie do kontaktu.

Michael: Jeśli już nie doszło.

Max: Jak to?

Michael: Dlaczego Rzecznemu Psu tak na nas zależy?

Isabel: Bo znał czwartego obcego.

Michael: Tak mówi.

Max: Nie wierzysz mu?

Michael: Skąd tyle wie? Jak mnie wyleczył? Miał tylko wspomnienia z dzieciństwa. A te kamienie. [Isabel I Max słuchają Michaela z zaciekawianiem.] [po chwili.] Może to jego szukamy cały czas?

Max[po chwili.]: Czwarty obcy?

Michael: Myślę, że jest naszym ojcem.

Isabel: Chyba nie.

Michael: Bo wy już jednego macie?

Isabel: Nie o to mi chodzi.

Michael: Philip Evans nigdy nie będzie o nas wiedział tyle co on, choćbyście wciąż jeździli na campingi.

[Tymczasem Alex rozmawia z Liz i Marią w Crashdown niedaleko Michaela, Maxa i Isabel oczywiście o tym czy Isabel się na niego spogląda.]

Alex[do Liz.]: Patrzy na mnie?

Liz[po chwili.]: Raczej nie.

Alex: Isabel Evans I Alex Charles Whitman na randce to cud. Najwspanialsza chwili w moim życiu.

Liz: Weź głęboki wdech.

Alex: To zupełnie niesamowite. [po chwili.] Zbyt niesamowite. Już wiem, ukartowałyście to żeby zabawić się moim kosztem.

Liz: Popadasz w paranoje

Alex: Masz rację. Pójdę do łazienki, pogadać z samym sobą.

[Alex poszedł do łazienki a do Liz podeszła Maria.]

Maria[do Liz.]: Teraz rozumiesz? Czechosłowacy mają na nas przemożny wpływ. Trzymaj się od nich z daleka bo przez resztę życia będę leczyła twoje rany.

Liz: Trzymam się z daleka. Nie rozmawiałam z Maxem od wielu dni.

Maria jest z lekka zdziwiona.]

Maria: To czemu gapi się na ciebie odkąd tu wszedł?

[Liz się ucieszyła na to co powiedziała jej Maria.]

Liz: Naprawdę?

[Liz odwróciła się i popatrzała się na Maxa a on na nią.]

Maria[po chwili.]: Dobra rada - Pokaż mu, że nareszcie korzystasz z życia. Kłam jeśli musisz. To dla twojego dobra.

[Maria i Liz podeszły do Maxa i Michaela, którzy stali przed ladą i czekali chyba na nie.]

Max[do Liz.]: Dawno się nie widzieliśmy.

Liz: Mam tyle zajęć.

Maria[do Maxa.]: To prawda jest bardzo zajęta, zresztą obie jesteśmy.

Michael: To widać.

Maria: Szykujemy się do wielkiego weekendu.

Max: Co to za wielki weekend?

Maria: Umówiłyśmy się z facetami.

Michael: Facetami?

Maria: Poznałyśmy ich w czasie ferii zimowych, zapraszają nas na kolację, wystawną.

Max: Świetnie, dobrej zabawy.

[Max i Michael odchodzą.]

Liz[do Marii, kiedy Max i Michael już odeszli.]: Wiem, że chcesz mi tylko pomóc ale ja nie…

Maria: Żadnych ale. Zaufaj mi, wiem co robię.

[Liz i Maria widzą Alexa, który podchodzi do stolika, przy którym siedziała Isabel.]

Maria: O pięknie. [po chwili gdy już do niej się dosiadł.] Kolejna ofiara wessana przez obcych.

Alex[do Isabel.]: Co do naszych planów…

Isabel: Wybacz ale ojciec chce z nami jechać na ten sztywniacki camping. Musimy to przełożyć.

Alex[po chwili.]: Przełożyć?

Isabel: Przykro mi.

Alex: Nic się nie stało, nie przejmuj się. Właśnie chciałem ci powiedzieć, że musimy to przełożyć bo jadę z ojcem na ten camping. Wiesz jak to jest z ojcami.

Isabel[po chwili.]: Więc też jedziesz?

Alex: Zbieg okoliczności co?

[Tymczasem na parkingu szkolnym wszyscy pakują się do autobusu i przygotowują się do wyjazdu. Alex chciał się już zapisać i powiedzieć trenerowi, że jest ale musiał iść najpierw po ojca.]

Alex: Tato!!! [do trenera.] Pójdę po ojca.[do Ojca, który akurat przyjechał.] Wybacz, że powiedziałem ci w ostatniej chwili.

Ojciec Alexa: Na pewno chcesz tam jechać?

Alex: Jasne.

Ojciec Alexa: nie przygotowaliśmy się.

Alex: Mamy kurtki i śpiwory. Cóż więcej trzeba?

[Tymczasem wysiadają z samochodów Philip{ojciec Maxa i Isabel.} I Max i Isabel.]

Philip[do Isabel.]: Na pewno chcecie tam jechać.

Max: Nie mogliśmy się doczekać.

Isabel: Bardzo. [po chwili do Maxa.] Komary i siusianie do dołka to jest to.

Philip: Cieszy mnie, że chcecie się bawić z innymi.

Isabel: Od dziś tylko zabawy w zespole, Prawda Max?

[Tymczasem do autokaru zmierzają Maria, Liz i jej ojciec.]

JEFF[Do Marii.]: Dobrze, że pojedziesz z nami. [po chwili.] Chyba wszyscy troje powinniśmy o czymś porozmawiać. Nareszcie nikt nam nie będzie p… [JEFF nie kończy.]

[Liz i Maria zobaczyły w pewnym momencie Isabel i Maxa, schowały się przed nimi.]

Liz: O Rany.

JEFF: Przerywał.

Liz[do Marii, gdy się schowały z drugiej strony autokaru.]: Co robimy?

Maria: Mówimy, że kolesie mają sprawdzian i przełożyliśmy randki na następny tydzień.

Liz: Dobrze jest mieć marzenia ale ty żyjesz tylko nimi.

[Przyszedł akurat Kyle - sam ze swoją torbą, zauważył go trener.]

Trener[do Kyla.]: Cześć Valenti. [po chwili.] To co, śpimy razem?

Kyle: To chyba sen.

[Tymczasem przychodzi niespodziewanie ojciec Kyla.]

Valenti[Do Trenera]: Przejmuje młodego. [po chwili do Kyla.] Nowy namiot. [dał mu nowy namiot.]

Kyle: Podobno miałeś robotę?

Valenti: W razie potrzeby będą dzwonić. Wpiszę nas na listę. [poszedł wpisać.]

[Szeryf poszedł spakować torbę do autokaru, a tam stał JEFF i Ojciec Alexa.]

Valenti[do JEFFA.]: Ciężki los ojca, co?

JEFF: Tobie to dobrze masz syna.

Ojciec Alexa: Witam Szeryfie.

Valenti: Przez weekend jestem Jim.

Ojciec Alexa: No, to do Frazier Woods. Trochę się niepokoję.

Valenti: Niby czemu?

Ojciec Alexa: Z powodu tego UFO. To chyba gdzieś niedaleko.

Valenti: Jakieś 5-6 kilometrów.

[Szeryf zauważa, że Max i Isabel też jadą na camping.]

Valenti: Nie ma obawy.

[Wracają Liz i Maria, a tymczasem trener wywołuje nazwiskami.]

Liz[Do Marii.]: Zaraz się dowie. Wyczytują alfabetycznie.

Trener: Kalinowski, Parker.

[Na ten sygnał Max odwrócił się bo wsiadał akurat do autokaru i widzi Marię i Liz.]

Max[do Liz i Marii.]: Nie ma wystawnej kolacji?

Maria: Zmiana planów. [do Liz, gdy Max już wsiadł.] A tak dobrze szło.

[Tymczasem Szeryf dzwoni do kogoś.]

Valenti: To ja. Miller ma skierować tam na noc więcej ludzi. Niech będą w pogotowiu.

[Tymczasem wszyscy szukają jak najlepszego miejsca do rozbicia namiotu.]

Philip[do Maxa i Isabel.]: Tu chyba będzie dobrze.

Max: A może tam. Bliżej drzew.

Philip: Dobry pomysł.

Max[do Isabel, gdy ich ojciec nieco się oddalił.]: Będzie nam łatwiej zniknąć.

Isabel: To szaleństwo, jest tu Valenti.

Max: Dlatego musimy dowiedzieć się przed nim. Nie mamy wyboru.

[Tymczasem Kyle mówi cos do ojca.]

Kyle: W zeszłym roku zjadłem pięć kiełbasek, w tym mam zamiar zjeść sześć.

[Valenti przygląda się Evansom jak rozbijają namiot i w ogóle Kyla nie słucha.]

Kyle[do Ojca, po chwili.]: A ty? Tato. Pobudka. Syn.

Valenti: Przepraszam, o co pytałeś?

Kyle: Co ty wyprawiasz?

Valenti: Obiecałem Millerowi, że będę w kontakcie. [Kyle spytał się to, ponieważ Ojciec bawił się telefonem.] Musimy znaleźć lepsze miejsce. Tu nie ma zasięgu.

[Alex przeszedł z ojcem koło Isabel.]

Alex[do ojca]: No to jesteśmy… ale będzie zabawa.

[Valenti chodził z telefonem i szukał niby zasięgu. Dopiero jak był blisko namiotu Maxa to powiedział, że jest zasięg.]

Valenti: Jest zasięg. [po chwili, do Maxa.] Znajdzie się miejsce dla nas? [po chwili, do Kyla.] Świetne miejsce.

[JEFF, Liz i Maria szukają miejsca gdzie mogą rozbić namiot i trafiają tuż obok Maxa namiotu, zauważa to Valenti.]

Valenti: JEFF? Chodźcie, będzie weselej.

Liz & Maria: To chyba nie najlepszy pomysł.

JEFF[do Liz.]: Jest Alex i twoi nowi przyjaciele.

[Kyle opowiada przy ognisku opowieść.]

Kyle: Na farmie Haddie Wexler znaleziono 5 krów okaleczonych z chirurgiczną precyzją. 2 miesiące później Haddie zmarła, w jej czaszce znaleziono 2 otwory, podobno wywiercone przez obcych w czasie wzięcia. Teraz ta czaszka leży gdzieś w strefie 51.

[Dosiada się Valenti.]

[Przy ognisku siedział Kyle, Liz i Maria no i teraz Valenti.]

Valenti[do Kyla.]: Spójrz jak ich wszystkich wystraszyłeś. Gdzie to słyszałeś.

Kyle: Dziadek bez przerwy o tym mówił.

[Tymczasem w innym miejscu grali w pokera Max, JEFF, Ojciec Alexa i Philip.]

Max: 5 i jeszcze 20.

Philip: Odpadam. Nie mam z czym.

Ojciec Alexa: Ja też.

JEFF[do Maxa.]: No co tam chowasz? Oddziałujesz na tych facetów jakąś nieznaną siła? No dobra full , walety na ósemki.

[Tymczasem Max miał też fulla lecz specjalnie zmienił przy użyciu swoich sił oczywiście asa na 2, wygrałby z JEFFEM lecz nie chciał.]

Max[do JEFFA]: Dwie pary, wygrał pan.

JEFF: Niezły blef. Ale przejrzałem cię.

[Tymczasem Isabel i Alex siedzą razem podziwiając gwiazdy.]

Isabel: Na prawo od drogi mlecznej to Orion. Widzisz gwiazdę polarną? Więc trochę na lewo i do góry, mała gromada, konstelacja łabędzia. Najdalsza jaką stąd widać.

Alex: Dziwne.[po chwili.] Patrzymy na gwiazdy, widziałem je wiele razy ale nie było w nich nic niezwykłego. Jedna podobna do drugiej. Przy tobie każda jest taka…tajemnicza, obiecująca. To o wiele lepsze niż kino. [po chwili.] Posłuchaj, skoro dzisiejsza randka nam nie wyszła może spotkalibyśmy się w przyszły piątek.

Isabel: Nasze co?

Alex: To znaczy nie randka, użyłem złego słowa.

Isabel: To miało być tylko wyjście do kina, przyjacielska pogawędka.

Alex: Ależ tak.

Isabel: Nie mogę być twoją dziewczyną. Zrozum.

[Isabel odchodzi po chwili ciszy.]

[Tymczasem Maxa podchodzi do Liz gdy ta myje sobie żeby.]

Max[do Liz.]: Czuwaj druhno.

Liz: Nie uważam gumy do żucia za alternatywną formę utrzymywania higieny ust.

Max: Poczekaj. [po chwili.] Więc tak ma to teraz wyglądać?

Liz: Chyba to ty tego chciałeś?

Max: Nieprawda. [po chwili.] Chciałem zwolnić a nie wszystko urwać.

Liz: Więc powinieneś mi powiedzieć. Wiem co się dzieje. Czekałam, że pierwszy mi to powiesz. Przecież jesteście tu z powodu tego UFO.

Max: Nikt nie może się dowiedzieć.

Liz: Pewnie masz rację sądząc, że nie możemy być razem. Ale to ty mnie w to wciągnąłeś.

[Tymczasem River Dog pojawia się u Michaela.]

Rzeczny Pies[do Michaela.]: Już czas.

[Tymczasem Liz wraca do namiotu i widzi tam coś niebywałego, jej ojciec grzebie jej w plecaku.]

JEFF[do Liz, z lekka speszony.]: Myślałem, że się myjesz.

Liz: Skończyłam, co robisz?

JEFF: Szukam tego. [wyjmuje Liz z plecaka jej Echinacę, którą dostała od Marii{niby narkotyki wg jej ojca} i pokazuje jej to.] Możesz to wyjaśnić?

Liz: Mogę. To Echinacea, lek na przeziębienie. [po chwili.] A ty myślałeś, że…?

JEFF: Nic, po prostu…

Liz: Że to narkotyki?

JEFF: Sam nie wiem co myśleć. Tak nagle wydoroślałaś. W twoim życiu nie ma już dla mnie miejsca.

Liz: To tylko kwestia intymności.

[Jest piękna, ciemna lecz trochę zimna noc.]

VOCIE OVER: Każdy ma jakiś powód by się nie odsłaniać, rodzaj instynktu, który chroni go przed zranieniem. To część ludzkiej natury. Chciałabym żeby Max to zrozumiał, żeby zrozumiał, że aż tak bardzo się od nas nie różni. Może wtedy mielibyśmy szansę.

[Max i Isabel wymykają się z namiotu, Liz idzie za nimi, tak samo jak Valenti lecz ten jednak poczekał aż się trochę oddalą żeby go nie zauważyli.]

[Liz szła sama i wydawało się jej, że ktoś idzie. Tymczasem Maxa zaszedł ją od tyłu. Liz przestraszyła się bardzo.]

Liz[do Maxa.]: Przeraziłeś mnie.

[Podchodzi do nich Isabel.]

Isabel[do Liz.]: Myślisz, że ty nas nie?

Max[do Liz.]: Natychmiast wracaj.

Liz: Dla mnie to również ważne.

Isabel: Musimy sprawdzić o co tu chodzi zanim zrobi to ktoś inny.

Liz[do Maxa.]: Nie wykluczaj mnie z tego.

[W tym momencie Max spojrzał się na Isabel.]

Isabel[Do Maxa.]: Popełnisz błąd Max. Nie powinniśmy nikogo… [Nadchodzi Maria z latarką.] [po chwili.] No pięknie, może jeszcze wystrzelimy racę?

Maria[do Liz.]: Pomyślałam, że zechcecie bawić się w podchody. Mam nadzieje, że chcesz im to wyperswadować.

Liz[do Marii.]: Chodzi o te zjawisko.

Maria: Więc to prawda?

Max: Właśnie chcemy się dowiedzieć.

Isabel: Nie możemy tu spędzić całej nocy.

[Max i Isabel odchodzą , wkrótce jednak Maria i Liz decydują się iść za nimi.]

Liz[do Marii.]: Zostajesz, czy idziesz?

Maria: Idziesz z nimi?

Liz: Zdecyduj się, ja już dokonałam wyboru.

Maria: Nie możesz bez niego żyć co?

Liz: Nie chcę.

Maria: Poczekaj.

[Maria decyduje się iść z Liz za Maxem i Isabel.]

[Widać Valentiego podążającym za nimi.]

Maria: Idziemy chyba z godzinę.

Max: Już niedaleko.

Maria: Straszny mróz.

Liz: Wcale nie jest tak zimno.

Maria: Mój stanik zamienił się w kostkę lodu.

[Tymczasem z dali zaczynają szczekać psy.]

Liz: To kojoty?

Max: Psy. Szybciej

[Tymczasem JEFF budzi się i szuka Liz na dworze lecz nie znajduje jej tam.]

JEFF: Lizzie, wejdź. Jest strasznie zimno. Przepraszam za tamto… [W tym momencie JEFF przyświeca latarką w miejscu gdzie powinna spać Liz lecz jej tam nie ma.]

[Tymczasem pokazane jest jak policja przeszukuje las za pomocą psów, Max, Isabel, Liz i Maria biegną coraz szybciej.]

Max: Nie uciekniemy.

Isabel: Co robimy?

Max: Nie wiem.

Liz: Biegnijcie, my z Marią ich zatrzymamy. [po chwili.] Powiemy, że się zgubiłyśmy. To zbyt ważne, biegnijcie.

Max: Na pewno?

Liz: Najważniejsze żebyś znalazł to czego szukasz.

[Isabel i Max biegną dalej a Liz i Maria krzyczą o pomoc.]

Liz & Maria: Tutaj.

Maria[po chwili, gdy podbiegli do nich policjanci z psami.]: Mama będzie zachwycona.

[Tymczasem Rzeczny Pies i Michael też szukają w lesie.]

Rzeczny Pies[do Michaela.]: To tam.

[Rzecznemu Psu coś się stało, chyba złamał sobie nogę.]

Michael[po tym, gdy Rzeczny Pies upadł.]: W porządku?

Rzeczny Pies[po chwili.]: Pomóż mi.

Michael: Co się stało?

Rzeczny Pies: Musiałem skręcić nogę. To jakieś 1,5 kilometra stąd na północ.

Michael: Czemu na to nie wpłyniesz?

Rzeczny Pies: Na co?

Michael: Na tę kostkę.

Rzeczny Pies: O czym ty mówisz?

Michael: Powiedz mi prawdę.

Rzeczny Pies: O czym?

Michael: O sobie.

Rzeczny Pies: Myślisz, że to ja jestem Nasedo?

Michael: Wiesz o nas wszystko. Wiedziałeś co mi dolega, gdy zachorowałem. Skąd to wszystko wiesz? I czemu chciałbyś na pomagać gdybyś nie był…

Rzeczny Pies: Przykro mi Michael, nie jestem twoim ojcem.

Michael[po chwili.]: Chciałem się tylko upewnić.

[Michael leczy kostkę Rzecznemu Psu.]

Michael: Możesz już iść.

Rzeczny Pies: Dziękuje. Więc jesteśmy kwita?

Michael: Nigdy nie będziemy kwita.

Rzeczny Pies: Chodźmy.

[Liz i Maria idą do pana Parkera.]

JEFF: Ale mnie przestraszyłyście.

Liz: Przepraszam.

Maria: To moja wina, chciałam znaleźć jakąś ubikację. Nie umiem w dołku, no a potem…

JEFF: W porządku. [po chwili, ściskając Marię i Liz.] Dobrze, że jesteście.

[Ojciec Maxa i Isabel jest zaniepokojony. Podchodzi do oficera policji.]

Philip: Znaleźli panowie kogoś jeszcze?

Oficer: Tylko tego tam. [Pokazał na Miltona.]

Milton: Jestem naukowcem.

Oficer: Łaził po lesie wykrywaczem metalu. Szukał śladów UFO.

Milton: Wszyscy jesteście w niebezpieczeństwie.

Philip: Nie ma moich dzieci. Maxa i Isabel.

Oficer: Niestety.

Max[Do Isabel]: To Tutaj.

[Max i Isabel idą w stronę jaskini a Valenti idzie za nimi. Podkrada się od tyłu do niego Kyle.]

Valenti: Co ty tu robisz?

Kyle: Chciałem zobaczyć co jest dla ciebie ważniejsze ode mnie.

Valenti: Nie rozumiesz.

Kyle: Rzeczywiście. Czemu polujesz na Maxa? Powiedz.

[Rzeczny Pies i Michael odnajdują Maxa i Isabel.]

Rzeczny Pies[do Michaela.]: A oni co tu robią?

Michael: Sami tu przyszli.

Rzeczny Pies: No dobrze. To tu.

Max: Czego właściwie szukamy?

[Tymczasem trochę dalej od nich Kyle ma sprzeczkę ze swoim ojcem.]

Valenti[do Kyla.]: Odejdź stąd natychmiast.

Kyle: A ile razy ty patrzyłeś jak babcia płacze bo dziadek łaził gdzieś po lesie szukając kosmitów. Teraz moja kolej. Ironia losu.

Valenti: Poczekaj.

Kyle: Wiem czemu nie chciałeś go widzieć, zawsze byłeś dla niego na drugim miejscu.

Isabel: To symbol z jaskini.

Michael[do Rzecznego Psa.]: Wypaliło go chyba to białe światło.

Rzeczny Pies: Tak. To znak.

[Tymczasem Max, Michael, Isabel i Rzeczny Pies odnajdują obcy znak wypalony na trawie. Podchodzą do tego wyciągają latarki i wyciągają ręce i używają swoich sił żeby symbol się zaświecił i tak faktycznie też się stało.]

Rzeczny Pies[po chwili.]: To przesłanie do was.

Max: Co oznacza?

Michael: Że on wrócił. Nasedo jest wśród nas.

Max: Ktoś idzie.

[Widzimy Szeryfa jak podchodzi do całej czwórki. Podchodzi do niego Michael.]

Michael [do Valentiego.]: Czego pan chce?

Valenti: Zejdź mi z drogi.

Rzeczny Pies: Posłuchaj go.

[Tymczasem Max używa swoich sił tak żeby symbol był niewidoczny w trawie a Michael przystopował Szeryfa i zyskał na czasie dla Maxa.]

[Valenti podchodzi do miejsca, w którym był symbol ale nic tam nie ma.]

Valenti: Tu coś było. Na co patrzeliście?

Max: Od kilku godzin błądziliśmy po lesie. Dziękujemy, że nas pan znalazł.

[Max, Michael i Isabel odchodzą.]

[Tymczasem następnego dnia Valenti jest w domu starców w odwiedziny u ojca.]

Doktor[do Valentiego.]: Słucham pana.

Valenti: Przyjechałem do Jamesa Valentiego.

Doktor: Kim pan jest?

Valenti: Jego synem.

Doktor: Siedzi tam.

Valenti[do Ojca.]: Tato.

[Widzimy Ojca Valentiego, który ma ubraną z lekka podartą piżamę i ma poza tym problemy z jedzeniem gruszki.]

Jim SR: Cholerne gruszki.

Valenti: To ja, Jimmy. Sporo czasu, co?

Jim SR: Bardzo długo

Valenti: Być może… może cały ten czas miałeś rację. Wybacz mi. Pomogę ci.

[Odcinek kończy się sceną jak Valenti karmi swojego ojca w domu starców.]

[Koniec odcinka.]