Kes_ALF

Pech w Las Vegas (6)

Poprzednia część Wersja do druku

Max siedział oparty o ścianą, trzymając na kolanach głowę rannego przyjaciela. Michael oddychał z coraz większym trudem, a przy każdym wydechu dawał się słyszeć dziwny odgłos, jakby delikatnego bulgotania, a na jego zsiniałych wargach pojawiały się kropelki krwi. To nie pozostawiało jakichkolwiek wątpliwości, teraz Max wiedział na pewno, że płuco jest przebite i napełnia się krwią, miał tylko nadzieję, że to jedyny krwotok wewnętrzny z jakim musi sobie poradzić. Właściwie nie radził sobie zupełnie. Prymitywny opatrunek szybko nasiąkał i krew znowu zaczynała kapać na podłogę, ale nic więcej nie mógł zrobić. Nie miał już nic czym mógłby zatamować krwawienie. Bał się, że lada chwila Michael przestanie oddychać... Na zawsze... A on zostanie tu sam, z wyrzutami sumienia, że nie mógł zrobić nic więcej.
Nagle Michael westchnął cicho i otworzył oczy. Przez jego twarz przewinął się skurcz bólu. kiedy próbował rozejrzeć się po otoczeniu. Max musiał pochylić się nad nim, żeby usłyszeć słaby szept.
– Max? Co się stało?
– Nic takiego. – Spróbował go okłamać. Nie wydawało mu się żeby mówienie Michaelowi w jak złym jest stanie było w tej chwili odpowiednie. – Nie udało się nam. Tess nas zaskoczyła, jesteś ranny, ale to nic takiego. Poradzimy sobie.
– Bardzo ze mną źle? – Mimo bólu udało mu się dostrzec krew na podłodze i ścianie pomieszczenia.
– Nie najlepiej, ale to nic poważnego. Wyliżesz się. Niestety nie mogę cię uzdrowić, zostałeś zraniony jakąś dziwną stalą, po której ran nie da się zagoić kosmicznymi mocami, więc musisz trochę pocierpieć, dopóki nie uda nam się stąd wyrwać. – Max starał się zachować niefrasobliwy ton. Miał nadzieje, że w stanie w którym się znajduje Michael nie dosłyszał nutki rozpaczy w jego głosie. – Ale teraz już nic nie mów. Postaraj się odpocząć, nabrać trochę sił, bo będą ci potrzebne później.
– Po co.... – Silny atak kaszlu przeszkodził mu dokończyć zdanie.
Max z przerażeniem patrzył na przyjaciela krztuszącego się i plującego krwią. Mógł tylko podnieść go do pozycji półsiedzącej, żeby było mu łatwiej. Kiedy atak minął, położył go z powrotem na swoich kolanach i, i tak już zakrwawioną chusteczka otarł mu krew z twarzy, właściwie tylko ją rozmazując.
Michael miał zamknięte oczy. Pod wpływem wysiłku rana zaczęła silniej krwawić, ale Max miał nadzieję, że teraz przynajmniej przez chwilę będzie mu łatwiej oddychać. Po krótkiej chwili znowu otworzył oczy, ale teraz były zamglone i jakby nieobecne.
– Max? Zimno mi. – Tym razem szept był prawie niedosłyszalny, Max bardziej domyślił się słów niż je usłyszał.
– Cicho, nic nie mów, to ci może zaszkodzić. Wiem, że ci zimno. To dlatego, że straciłeś dużo krwi. Masz dreszcze. – Rozejrzał się beznadziejnie po pomieszczeniu, i przykrył Michaela swoją skórzaną kurtką. – Ale to nic, wyzdrowiejesz, tylko już nic nie mów.
– Max? – W ledwo dosłyszalnym głosie, wyraźnie brzmiała panika.
– Jestem! Wszystko w porządku, tylko nic nie mów!
– Max, ja wiem.... Wiem, że ze mną jest źle...
– Wcale nie! Jesteś ranny, ale to nic poważnego, zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
Michael sprawiał wrażenie jakby w ogóle go nie słuchał.
– Ja wiem.... Nie zostawiaj mnie... Proszę.... Nie zostawiaj mnie teraz.... Boję się...
Max mocniej uchwycił jego dłoń.
– Jestem tu cały czas. Nigdzie nie idę. Nie zostawię cię... I naprawdę nie masz się czego bać, wydostaniemy się stąd... Już niedługo, tylko musisz odpocząć.
Odgarnął mu spocone i posklejane włosy z twarzy, i poczuł, że jest bardzo gorąca. Michael miał gorączkę, prawdopodobnie majaczył.
– Max?
– Jestem przy tobie. Nie zostawię cię samego. Obiecuję, że nie zostawię cię nawet na chwilkę. Tylko leż spokojnie i nic nie mów.... Mam plan. Zobaczysz jeszcze tylko trochę cierpliwości i wrócimy do domu. To dobry plan, na pewno się uda... Nie mogę ci teraz o nim opowiedzieć, bo Tess mogłaby nas podsłuchać. Ale uda się na pewno. Ze wszystkim poradzę sobie sam. Ty musisz tylko odpocząć i nabrać trochę sił, na drogę powrotną... Zobaczysz jutro będziemy już w domu, i będziemy się z tego śmiać... Wszystko będzie dobrze... Zobaczysz.
Max mówił długo. Oczywiście to nie była prawda, nie miał żadnego planu, ale bał się, że jeżeli przestanie mówić, chociaż na chwilę, Michael znowu będzie próbował o coś zapytać, albo tylko upewnić się, że tu jest. Czuł jak pod wpływem jego głosu, powoli uspokaja się i zapada w sen, a raczej w coś na granicy snu i utraty przytomności. Stan, w który zapadają jedynie ciężko chorzy. W każdym razie miał nadzieję, że przyniesie mu on trochę wypoczynku. Nie miał pojęcia, czy Michael rozumie jego słowa, ale przynajmniej słysząc jego głos, wiedział, że jest przy nim, że nie zostanie sam. Więc Max mówił i mówił, powtarzał w kółko to samo. Wydawało mu się, że mówi jakieś okropne bzdury, ale nie przestawał, mimo że Michael od dawna spał. W jakiś sposób ta paplanina uspokajała także jego samego. Umilkł dopiero, kiedy zupełnie zaschło mu w gardle. Dopiero wtedy dostrzegł, że po twarzy ściekają mu łzy. Nie potrafił sobie wyobrazić, co się stanie, jeżeli Michael umrze. Michael nie był tylko przyjacielem... Był czymś więcej... Bratem. Nie to też nie właściwe słowo. On i Isabel byli kimś szczególnym w jego życiu i nie potrafił sobie wyobrazić życia bez któregoś z nich. Nie, nie może do tego dopuścić. Michael nie może umrzeć teraz, kiedy właśnie odnalazł swoje szczęście. Kiedy wreszcie zaczęło mu się układać. Przecież to byłaby zbytnia złośliwość losu. Nie, musi coś zrobić, nie może tak po prostu czekać na śmierć... Jego a potem swoją i Isabel. Musi coś zrobić, coś wymyślić. jest mu winien przynajmniej tyle. Plan. Potrzebuje planu.
Michael poruszył się i zajęczał boleśnie.
– Max? – Tym razem Max nie był nawet do końca pewien słowa, wyczytanego jedynie z ruchu warg.
– Jestem tu. Wszystko w porządku.
Oddech Michaela był płytki i urywany, a na jego wargach co chwilę pojawiała się nowa porcja krwawej piany.
– Pić. – I znowu Max musiał domyślić się o co mu chodzi. – Chce... mi się... pić...
Max dotknął jego czoła i z przerażeniem stwierdził, że jest o wiele bardziej gorące niż wcześniej. Michael był rozpalony. Jego ciało prawie parzyło, a na czoło wystąpiły duże krople potu.
– Cii, nic nie mów, ja wiem... Nie mam nic do picia... Będziesz musiał jakoś wytrzymać. Już nie długo.
Oczy Michaela były na wpół otwarte, ale niewiele było w nich przytomności. Max wątpił czy jego słowa dotarły do świadomości rannego.
– Pić...
Max po raz kolejny rozejrzał się beznadziejnie po otoczeniu, a potem przeniósł wzrok na przyjaciela. Jeżeli chciał utrzymać go przy życiu, potrzebował pomocy. Potrzebował przynajmniej opatrunków i trochę zimnej wody żeby zmniejszyć gorączkę... Chociaż to prawdopodobnie na niewiele się zda, ale może Michael poczuje się lepiej przynajmniej na krótka chwile.

— Tess?! Jesteś tam? Wiem że mnie słyszysz!... Tess! odezwij się!... Tess!
Rozległ się cichy trzask włączanego głośnika.
– Czego chcesz? – Głos Tess nie wróżył niczego dobrego była zdenerwowana.
– Tess proszę pomóż nam... – Nie pozwoliła mu dokończyć zdania.
– Prosisz? Śmieszne, nieustraszony przywódca prosi o coś swojego wroga! Powinnam chyba czuć się zaszczycona?
– Tess proszę cię, nie pora na żarty, wiesz ze nie prosiłbym gdyby chodziło o mnie...
– No dobrze, w końcu posłuchać mogę, co nie znaczy, że spełnię twoją prośbę! O co chodzi?

— Tess, Michael jest ciężko ranny, nie przeżyje, jeżeli mi nie pomożesz.
– A dlaczego miałabym się tym przejmować? Przecież i tak wszyscy niedługo zginiecie?... Zresztą nie wydaje mi się żeby cokolwiek mogło mu jeszcze pomóc.
– Nie miałaś nas zabijać! Miałaś dowieźć nas na egzekucję!... Żywych!
– Niezupełnie. Dobrze byłoby gdybyście żyli, ale jeżeli okazałoby się to niemożliwe, wasze ciała wystarczą jako dowód, że już nigdy nie zagrozicie pozycji Kivara. Pamiętaj, że nie chciałam zrobić wam krzywdy, sami do tego doprowadziliście. Nie mam zamiaru z tobą więcej o tym rozmawiać, a poza tym naprawdę nie wiem, co mogłabym zrobić. On umiera i radzę ci się z tym pogodzić! – Max usłyszał trzask wyłączanego mikrofonu.
– Tess!... Tess! Wiem, że mnie słyszysz! Nie jesteś przecież tak okrutna. Nie wiem dlaczego to robisz, może żeby zapewnić przyszłość naszemu synowi, ale wiem na pewno, że nie możesz patrzeć bez emocji jak on umiera w męczarniach. Tess nie proszę cię o wiele, tylko o trochę zimnej wody, i jakiś bandaż... Żeby krew nie lała się na podłogę. – Dodał o wiele ciszej. Wyglądało na to, że Tess ma rację i już nic nie da się zrobić, ale gdyby chociaż udało się poprawić trochę warunki, w których... umierał, to i tak byłoby dużo... może wszystko, co jeszcze można zrobić. Ale nie wyglądało na to żeby Tess chciała pomóc.
– Tess, proszę, chociaż szklankę wody...
Nagle usłyszał słaby trzask, i odrobina nadziei znów w niego wstąpiła.
– Ja przyniosę wam wodę, a ty znowu na mnie napadniesz tak?
– Nie! Przysięgam, że niczego nie zrobię... Proszę, Tess...
– No dobrze, nie jestem okrutna, może dam wam wodę, ale pod jednym warunkiem, musisz dokładnie spełnić moje polecenia, każdy najmniejszy ruch z twojej strony sprawi, że niczego nie dostaniecie i nie będę słuchać więcej żadnych próśb.
– W porządku, zrobię co zechcesz.
Mikrofon umilkł na dość długi czas, i Max bał się już, że jednak Tess zmieniła zdanie, kiedy odezwała się ponownie.
– Wstań i podejdź do ściany... Nie tej, naprzeciwko drzwi, tak żebym cię dobrze widziała.
Max wypełnił polecenie.
– Stań twarzą do ściany i oprzyj na niej obie ręce... Tak, teraz do was idę, nie wolno ci się ruszyć dopóki nie powiem.
Po chwili Max usłyszał otwierające się drzwi i odgłos czegoś brzęczącego stawianego na podłodze. Słyszał, że Tess krząta się przez krótka chwilę w drzwiach, a potem szybko wychodzi, zatrzaskując je za sobą.

















Poprzednia część Wersja do druku