Hotaru

Cały Jej Świat (1)

Wersja do druku Następna część

Dzisiejszej nocy zobaczyłam przyszłość.
On odszedł, nie pozostawiając nadziei, że kiedykolwiek będziemy razem. Nasza miłość musi umrzeć, inaczej umrą ci, których kochamy.
Boże, chciałabym obudzić się z tego koszmaru... chociaż przez kilka chwil poczuć, że wszystko to, co się wydarzyło, to był sen... po prostu sen. Ale ja wiem, że tak się nie stanie... Sen nadal trwa.
Nie wystarczy, by przestał mnie kochać. Muszę przy nim wiernie stać, być lojalnym żołnierzem, a jednocześnie patrzeć, jak wypełnia się jego przeznaczenie.
Z Tess.
Inaczej Kavar wygra wojnę nie tylko o Antar, ale także o Ziemię. Nie mogę do tego dopuścić.

Liz zamknęła dziennik i włożyła go do skrytki w murze. Po tylu tygodniach, tajemniczej śmierci Alexa, nie mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę – że Max uwierzył w jej zdradę, a Max z przyszłości nie powiedział całej prawdy.
Nabierała mocy. Zmiany zaczęły się niemal niedostrzegalnie. Pióro, które leżało centymetr dalej, zamazujące się odbicie w lustrze, niezwykłe sny, a nawet głęboko wewnętrzna wiedza, przekonanie o tym, że coś się stanie za sekundę, godzinę czy trzy dni. Jej główną mocą były wizje przyszłości.
Co za ironia losu. Max z przyszłości przyszedł tylko do niej... Do nikogo innego. Musiał wiedzieć, że tylko ona mu uwierzy, że coś wewnątrz będzie kazało jej uwierzyć.
Ale skoro tu przybył z przyszłości, znaczyło to, że jej moc nie wystarczyła. Nie umiała pomóc kosmitom.
Tess wygrała z nią i na tym polu.
Liz rzuciła się na łóżko i przytuliła ukochanego misia. Słyszała przez ścianę, jak rodzice znowu się kłócą.
Walił się cały jej świat. Nie wolno było jej kochać, rodzice byli o krok od rozwodu i przeprowadzki, najlepsza przyjaciółka cierpiała z powodu kolejnego przyjaciela matki... Najgorsza była niepewność jutra... Czy Tess nie opuści z powodu Maxa Roswell... Czy Ziemia będzie bezpieczna... Czy Iss i Michael przeżyją koniec tych dwóch światów?
Pytania mnożyły się jej w głowie.
W końcu zasnęła znużona nad ranem.

Liz siedziała na zajęciach z matematyki. Nudziła się okropnie, co sprzyjało różnym rozmyślaniom. Ostatnio zastanawiała się nad wyjazdem do ekskluzywnej szkoły w Vermont. Z jej ocenami nie powinno to być trudne, nawet zdobycie stypendium naukowego i miejsca w internacie. Rozmawiała przecież z wicedyrektorką przez telefon, która odniosła się bardzo życzliwie do jej planów. Formalna odpowiedź miała nadejść lada dzień.
"Coś" kazało spojrzeć jej w stronę drzwi. Stał tam zastępca szeryfa i sekretarka dyrektora, która chwilę później zapukała. Porozmawiała przez chwilę z nauczycielką.

— Liz Parker?
Liz uniosła głowę. Czuła, jak jej serce bije niespokojnie.
Stało się cos złego.
I stanie się coś innego. Ojciec.
Unikając pytających spojrzeń i kosmitów, i ludzi, wrzuciła wszystko do plecaka i wyszła na korytarz. Zobaczyła szeryfa.
Siedział znużony na kanapie obok głównego wejścia. Podniósł się na jej widok.

— Liz...

— Szeryf Valenti.

— Wyjdźmy.
Pozostali w holu już wiedzieli.

— Twoja matka pojechała na zakupy, zanim poszłaś do szkoły i...
Liz skuliła się na przednim siedzeniu wozu Valentiego. Zajechali pod jego dom.

— Wiem. To wisiało w powietrzu... – szepnęła.

— Niestety...

— Nie musi pan mówić. Ja wiem.

— Kierowca drugiego wozu trzeźwieje teraz w areszcie. Wolałem powiedzieć ci osobiście, niż go przesłuchiwać.
Liz podniosła w końcu głowę. Miała dziwny wzrok.

— Ojciec wie?

— Tak. Przyjął to bardzo źle.
Skrzywiła się.

— Jakoś w to nie wierzę.
Odetchnęła głęboko.

— Za pierwszym razem, kiedy przyszłam do pana, zaufał mi pan bez niczego... bez żadnych dowodów i wyjaśnień. Ale moja obecna prośba ich wymaga.
Wciągnęła powietrze i położyła dłoń na desce rozdzielczej. Leżały tam ulotki kampanii antynarkotykowej.
Skoncentrowała się i barwne kartki stały się nagle czarno-białe. Valenti ani drgnął.

— Jest pan jedynym, któremu dotąd zaufałam! – mówiła martwym tonem – Za kilka miesięcy obiecuję, ostrzegę Kyle'a. Tylko błagam, niech mi pan uwierzy. Inni tego nie zrobią.

— Dobrze. Co mam zrobić?

— Za dwie godziny serce mojego ojca przestanie bić. A ja nie wiem nawet dlaczego i nie umiem temu zapobiec.

C.D.N.


Wersja do druku Następna część