Choosing Destiny (11)
CZĘŚĆ 11
"Co z tym zrobiłeś Maxwell?" zapytał Michael, gdy tylko wszedł do groty.
"To nie ja," odpowiedział Max, spoglądając na jaśniejący Granilith. "Już taki był, kiedy tu przyszliśmy rano."
"Więc, co to za wielki sekret?" spytał Michael. "Jak to działa?"
"Powiem, kiedy wszyscy tu dotrą," obiecał Max. "Łatwiej będzie powiedzieć wszystkim na raz."
Michael skinął głową, rzucając okiem na Liz, która cicha i blada, mocno trzymała Maxa za rękę.
"Hej," powiedział.
Zdobyła się na uśmiech. "Cześć Michael."
"Czy Isabel przypro..."
Pytanie Michaela zostało ucięte przez pojawienie się Sereny, która wsadziła głowę przez wejście. Pochyliła się i weszła do środka. Gdy była już w pomieszczeniu wyprostowała się i przeczesała dłonią włosy.
"Cześć!" powitała ich radośnie, jej spojrzenie powędrowało prosto do Liz i Maxa. "Nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć wyjaśnienie."
Liz się zarumieniła. Max się zarumienił. Michael uniósł brew spoglądając na nich.
Głos Isabel, dochodzący z zewnątrz groty zakłócił ciszę, która zapanowała między nimi. "Już jesteśmy!" zawołała, wchodząc do środka, ciągnąc za sobą Tess. "Spóźniłyśmy się?"
"Reszta z nas przyszła wcześniej," zapewniła ją Serena.
Pojawiła się Tess, jej twarz była bez wyrazu. Przebiegła spojrzeniem po pomieszczeniu, zauważyła złączone ręce Maxa i Liz i szybko odwróciła wzrok.
"Więc, może zaczniemy," zaproponowała żywo, najwyraźniej starając się odwrócić uwagę wszystkich od tego co się działo.
Liz uwolniła rękę Maxa i odsunęła się od niego, jednak wyraz zawodu, który pojawił się na jego twarzy, kiedy to zrobiła, zniszczył efekt.
"To kryształy," wyjaśnił Max. Podniósł jeden z nich – ten zawierający jego i Isabel matkę. "Zawierają informacje lub... instrukcje. Kiedy włoży się je do Granilithu, nadają mocy użyteczną formę, jak... zaklęcia."
"Jak możemy rozmawiać z matką?" zapytała Isabel. Max podał jej kryształ, który trzymał. Zamrugała i prawie go upuściła, gdy zobaczyła obrazy, które jej przesłał. "To ona."
"Część jej. Kiedy ten kryształ zostaje umieszczony w Granilithcie, jego moc sprawia, że ona... prawie żyje. Może z nami rozmawiać, widzieć nas. Ale powiedziała, że to działa tylko ograniczoną ilość razy, więc powinniśmy go używać tylko w razie potrzeby," wyjaśnił Max.
Isabel pokiwała głową, była najwyraźniej zawiedziona, ale rozumiała. Podała kryształ Tess, która trzymała go chwilę, po czym podała go Serenie. Fizyczka badała go z zainteresowaniem.
"Liz to widziała," wyjaśnił cicho Max. "Miała wizje..."
"Wizje?" dopytywała się Serena, jej naukowa ciekawość przeważała nad wrażliwością wobec uczuć Tess.
"Kiedy jesteśmy razem, Liz może... widzieć pewne rzeczy. Wizje. Moich wspomnień," wyjaśnił krótko Max, starając się zakończyć to tak szybko, jak tylko możliwe. Tess z każdą chwilą robiła się bledsza. "Tak znaleźliśmy pierwszy orbitoid."
"I ona zobaczyła kryształy?" zapytał Michael.
"Widziała, że one będą potrzebne... kiedy tu przyszliśmy, drzwi za którymi są kryształy błyszczały i otworzyły się dla nas."
"Więc Liz dała ci odpowiedzi?" spytała cicho Tess. "Liz dała ci Granilith."
Max otworzył usta, żeby temu zaprzeczyć, żeby coś powiedzieć, ale nic się z nich nie wydobyło. I po chwili, nie czekając na odpowiedź, Tess wybiegła z komnaty. Max ruszył za nią, ale Isabel położyła mu rękę na piersi.
"Ona po prostu potrzebuje trochę czasu," powiedziała delikatnie. "Naprawdę chciała... ci pomóc." Jej spojrzenie podążyło do wejścia, za którym zniknęła Tess. "Nic jej nie będzie," mruknęła, ale nikt w pomieszczeniu, nawet ona sama, nie wiedział, czy naprawdę tak myślała.
Nie. Nie. Nie. Nie. To nie było możliwe. To się nie działo. To się nie mogło dziać.
Liz mu to dała. Liz dała mu wszystko.
To Liz była kobietą, którą kochał.
To Liz była tą, która widziała jego najgłębsze myśli.
To Liz dała mu władzę.
A Tess wcale nie była potrzebna, nie była kochana. Była nikim. W każdym razie była nikim dla Maxa. A niby dlaczego miałaby być? Czy ona kiedykolwiek coś dla niego zrobiła? To była jej szansa, żeby dowieść swojej wartości. Żeby pokazać, że była ważna, że mogłaby dać mu świat. Dać mu zwycięstwo.
Ale zamiast tego, to Liz dała mu to wszystko.
Nie. Nie. Nie. Nie. Boże nie.
Nie żeby Tess wierzyła w Boga. W każdym razie nie tego ludzkiego. Dlaczego miałaby? Bóg stworzył Adama i Ewę. Stworzył wszystkie zwierzęta i świat. Ale czy stworzył ją? Gdzie była historia jej rasy? Co Bóg dla niej zrobił?
Bóg stworzył Liz Parker. Jeżeli On w ogóle istniał... w co nie wierzyła... a jej głowa bolała. Naprawdę bolała. To się nie mogło dziać. Z dziecięcą ufnością była pewna, że lada chwila się obudzi z Maxem leżącym obok, ze świadomością, że to wszystko było tylko koszmarnym snem. To było tylko to. Koszmar.
Tess nie była nawet w stanie wyjść z głównej jaskini. Osunęła się na twarde, kamienne podłoże i zaczęła szlochać.
"Ktoś musi z nią porozmawiać," powiedziała w końcu Serena.
"Bez niej nie możemy robić kryształów," przyznał Michael, wyglądał na zaniepokojonego i zmartwionego.
Isabel i Max równocześnie otworzyli usta, ale Liz odezwała się pierwsza.
"Ja pójdę," powiedziała i wyślizgnęła się z groty, zanim mogli ją zatrzymać. Kiedy patrzyła, jak Tess stąd wybiega... cóż, dobrze wiedziała jak to jest być zranionym. I wiedziała co ona zrobiłaby w tej sytuacji. Tylko, że Tess nie mogła tego zrobić. Tess w żadnym razie nie mogła tego zrobić.
Zewnętrzna część jaskini była jasna i słoneczna, chwilę zajęło Liz zanim zobaczyła Tess, która siedziała z podkurczonymi kolanami przy drzwiach, patrząc na pustynię. Nie spojrzała w górę.
"Wiem, że nie chcesz teraz ze mną rozmawiać," powiedziała po chwili Liz. "Ale proszę, wysłuchaj mnie?"
Twarz Tess przybrała twardy wyraz, kiedy usłyszała jej głos.
"Odejdź."
Liz pokręciła głową, klękając naprzeciwko Tess.
"Wiem, że prawdopodobnie mnie nienawidzisz. Ja bym siebie nienawidziła. Ale zapewniam cię Tess, że miałam ważne powody. Przykro mi..."
"Powody?" dopytywała gorzko. "Och rozumiem. Nie byłaś w stanie dłużej trzymać rąk z dala od niego."
Liz przygryzła wargę i na chwilę wbiła wzrok w podłoże. "Co zamierzasz zrobić?" spytała w końcu.
"Wyjechać," odpowiedziała gładko Tess.
Liz szybko podniosła głowę. To była odpowiedź, której najbardziej się obawiała.
"Nie możesz wyjechać," wykrztusiła.
"Oczywiście, że mogę. Wezmę bilet na autobus, torbę ubrań i wyniosę się z tej piekielnej dziury. Przecież nikt nie będzie za mną tęsknił."
"To nie prawda," zarzuciła Liz.
"A co ty możesz o tym wiedzieć?"
"Wiem, że Max będzie za tobą tęsknił. Bardzo mu na tobie zależy. Jesteś jego rodziną. I jesteś najlepszą przyjaciółką Isabel, ona będzie załamana jeśli wyjedziesz. Tak samo Michael, mimo że tego nie okazuje. I Serena. I Kyle."
"Dobrze, że nie próbujesz mi wmówić, że ty byś za mną tęskniła."
"Masz rację, ja bym nie tęskniła. Ale są ważniejsze rzeczy, niż to czego ja chcę."
"Naprawdę?" zapytała ironicznie Tess. "Nie zauważyłam."
"Posłuchaj Tess, to nie będzie łatwe, ale musisz zostać. Kryształy... Granilith... to nie będzie działać bez ciebie. Oni cię potrzebują do tego, by stworzyć więcej kryształów, a będzie potrzeba więcej. Bez ciebie Granilith... nawet wiedząc jak go użyć... jest nieprzydatny."
Głowa Tess poruszyła się niedostrzegalnie, ale nic nie powiedziała.
"Ja nie jestem potrzebna. Naprawdę nie. Pomogłam tylko Maxowi odkryć to, co już wiedział. Ale oni nie mogą nic zrobić bez ciebie. Jeśli teraz wyjedziesz, to będzie najbardziej samolubna rzecz, jaką ktokolwiek kiedyś zrobił. Skarzesz Maxa i Isabel i Michaela i cały świat," powiedziała twardo Liz, używając na Tess wszystkich argumentów, jakich używała na sobie na sobie tysiące razy przez ostatnie sześć lat.
"Proszę odejdź," wyszeptała Tess.
Liz ciasno splotła ręce i w końcu przytaknęła.
"Proszę zostań," mruknęła, wstając. "Zrób to dla Maxa, jeśli nie dla świata. Zostań dla Maxa."
A potem podążyła do ciepłych i dających wsparcie ramion mężczyzny, który kochał ją bez względu na wszystko. Zrobiła co mogła. Teraz wszystko w rękach losu.
c.d.n.