Lizzy_Evans

Jazda bez trzymanki (10)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Liz zastanawiała sie dlaczego Max ją pocałował. Do czego mu to było potrzebne? Do przekonania jej?
Ale musi przyznać, że facet nieźle potrafi zakręcić w główce.

Liz, stojąc przed lustrem, lustrowała swój wygląd. Ubrana w czarna długą sukienke na ramiączkach wyglądało bardzo ciekawie.
Skóra jej lśniła a oczy błyszczały.
Zagrzmiał dzwonek!

—Liz! Max przyszedł..- usłyszała głos swojej mamy i ze strachu aż podskoczyła.

—Już schodzę- odparła i jeszcze raz psiknęła sie perfumami.

Max wyglądał nie ziemsko. Trzeba mu to przyznać. Czarny garnitur opinający mięśnie...róża w ręku. Liz podziwiała jego sylwetkę z zachwytem.
"To jednak jest ideał..."-pomyślała jednak po chwili skarciła się. "Jaki tam ideał.. zwyczajny facet z mięśniami..".

—Ślicznie wyglądasz- powiedział gdy podeszła do niego.

—Ty.. także nieźle sie prezentujesz.- odparła a na jej twarz wkroczył uśmiech.-Hm.. mam tylko jedno małe pytanko.

Spojrzał na nią z lagodnością baranka.

—Powiedz mi czemu zmusiłeś mnie do pójścia z tobą na bal?

—Bo chciałem cię zaliczyć? Dlatego, że chciałaś wygrać zakład. Nie myśl sobie, że to będzie jakiś trwalszy związek.
Z tobą długo nikt by nie wytrzymał- odparł ironicznie doprowadzając Liz do białej gorączki.

—No co ty nie powiesz? Ze mną? Ciekawe która dziewczyna wytrzymałaby z facetem po kolei zaliczającym panienki, dla jakiś osranych punktów!- wykrzyknęła mu w twarz. A on? Stał jedynie jak posąg. Później wziął ją za rękę i pociągnął do samochodu.

—Nigdy więcej nie waż sie mówić do mnie takim tonem- powiedział zamykając drzwi pojazdu.

—To ty przeproś mnie za swoję wcześniejsze zachowanie!- burknęła.

Looknął na nią spod ciemnych rzęs i pomyślał, że ma jednak szczęście. Iść na bal z taką dziewczyną. Ale musiał wszystko spierniczyć.
"Żaden trwały związek. Jasne Evans jesteś bogiem".

—Dobrze, kapituluję. Przepraszam. Czy teraz możemy być przyjaciółmi?- spytał rzucając jej wyzywające spojrzenie. Ono raczej nie oznaczało przyjaźni.

—Ha! Więc taki był twój plan!? Oj Evans Evans zadziwiasz mnie...- powiedziała jakby do siebie patrzać przez okno i podziwiając Roswellowskiego krajobrazy.

—Jaki znowu plan? Czy ty we wszystkim widzisz jakiś niezamierzony cel?- spytał dodając gazu.

—Tak, jestem strasznie przesądną dziewczyną i uważam, że...że..-zająknęła sie patrząc na jego profil. Na twarz wpłynął jej rumieniec

—Że?

—Że nie powinniśmy być przyjaciółmi.. Zresztą przyjaźń między facetem a kobietą nie istnieje. TO tylko bujdy- próbowała jakoś ukryć mieszane uczucia.

—Hm.. więc uważasz, że nie możemy być przujaciółmi.. To źle. Jedyne co nam pozostaje to kochankowie.- uśmiechnął sie zawadiacko a pod Liz ugięły sie nogi. "On sobie ze mnie kpi!"-pomyślała nagle tracąc dobry nastrój.

—Evans czy ty aby nie przesadzasz? Ty i ja? Kochankowie? Prędzej słońce zgaśnie!

—Nie bądź tego taka pewna- odparł otwierając drzwi samochodu.

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część